21.12.08

Wesołych!


Niniejsza choinka postawiona na osiedlowym słupku posiada światełka i wieczorem wygląda bardzo specyficznie. Oczyma wyobraźni z pewnością to zobaczycie. Osobiście mam nadzieję, że też poczuję w końcu klimat świąt, bo na razie psują go ludzie, którzy w tramwajach rozmawiają o kiełbasie, tj. kupili jej za mało i koniecznie muszą kupić więcej, jak i straszne piosenki w pewnym supermarkecie francuskiego pochodzenia.

Życzę wszystkim prawdziwych Świąt - komiksowych lub nie - co kto woli, jak mówił jeden z bohaterów "Misia Uszatka" I jeszcze, aby się wszystkim zmieniło na lepsze i ku dobremu szło - to najbardziej uniwersalne życzenia, jakie potrafię wykombinować.

Do zobaczenia w nowym roku.

Czuwaj!

14.12.08

Francuski kozaczok





Grzebiąc w bogatych katalogach żabojadowych wydawców natknąłem się na takie właśnie dziwadełko - Panie, Panowie - "Taras Bulba" w wersji komiksowej. Co ciekawe, autorem scenariusza jest Morvan, czyli facet odpowiedzialny za Armadę. Okładki zachęcają, ale środek już nie bardzo. Tak narzekamy na jakość polskich albumów historycznych, a tu proszę - graficznie wygląda to jak niesławna, rodzima obrazkowa adaptacja "Ogniem i mieczem" z lat 90-tych. Nie postarali się Francuzi. Kto jak kto, ale Gogol zasługuje na bardziej utalentowanego rysownika.

18.11.08

Śmierć Janusza Christy

fot. materiały prasowe Egmont Polska

Ten wpis robiony jest metodą „skopiuj z Worda, wklej na bloga”. Od trzech tygodni mój komputer odmawia dostępu do sieci. Wszystko się posypało, do tego stopnia, że nie mogę wejść nawet w panel sterowania. A w tym czasie posypał się komiksowy światek – umarł Janusz Christa. Kilka słów o jego wizerunku medialnym i obecności w polskiej kulturze napisał już na stronie „Przekroju” Bartek Chaciński, więc nie będę po nim powtarzał. Wolę napisać o swoich prywatnych relacjach z twórcą komiksowym, który ukształtował moje dzieciństwo.

Nie wiem, czy ludzie interesujący się komiksem widzą świat w wersji full color. Ale kiedy słyszę, że czyjeś szczenięce lata w PRL były szare to zupełnie tego nie rozumiem. Ja tamte chwile pamiętam jako naprawdę barwne, pełne fantazji i wyobraźni. Ten świat kolorowała zapewne przyroda– mieszkałem wtedy na wsi – a nie wśród szarych bloków. Jednak kolorowali je przede wszystkim tacy ludzie jak Chmielewski, Baranowski i Christa.

W szczególności Christa – bo to pewnie banał – ale pierwszym komiksem, jaki czytałem był „Kajko i Kokosz” wycięty ze „Świata Młodych”. Gazetę prenumerował mój sąsiad, a gdy tylko widziałem na horyzoncie listonosza, biegłem do niego, żeby pozwolił mi wyciąć kolejny odcinek „Kajka”. Wycinki gazetowe naklejałem na kartki bloku rysunkowego i zszywałem je kolorową włóczką. Tak złożyłem sobie swój pierwszy album. Potem oczywiście dostawałem już „normalne” komiksy Christy. Żeby je zdobyć, musiałem naciągnąć mamę na wycieczkę do Zduńskiej Woli, która była oddalona od mojej miejscowości jakieś 30 km. Mamie nie zawsze się chciało, ale i tak zawsze ulegała. Kiedy pewnego dnia Pani z tamtejszej księgarni położyła mi na ladzie jednocześnie 3 nowe odcinki „Kajka i Kokosza” (przeważnie był jeden, czasem wcale) prawie zemdlałem z radości. Tak, Janusz Christa to człowiek, który dostarczał mi bardzo wiele emocji i szczęścia.

Świat „Kajka i Kokosza” starałem się rozszerzać nie tylko o komiksy. Z dziadkiem pewnego dnia skonstruowaliśmy na podwórku gród Mirmiła. Palisadę zbudowaliśmy z patyków, a wieżyczkę z puszki po gwoździach. Kiedy indziej dziadek zrobił mi z dykty topór wikinga – musiał być dokładnie taki sam, jaki miał rudobrody bohater „Na wczasach”. Wiele razy też zadręczałem swojego starszego kuzyna zabawą w Zbójcerzy. Przykłady mógłbym mnożyć. I zapewne każdy, kto wychował się wtedy na komiksach mistrza z Sopotu ma podobne wspomnienia. Janusz Christa ukształtował moją wyobraźnię, zaszczepił mi komiksowego wirusa, który przeżył we mnie aż tyle lat, i który sprawił, że piszę dziś w „Przekroju”.

Pomimo tego, że Christa rzeczywiście nie załapał się na błyski fleszy, to jednak gdzieś to uznanie dla niego po cichu w ludziach drzemie. Świetnie, że Egmont zdecydował się swego czasu wydać jego stare komiksy, czyniąc z „Klasyki polskiego komiksu” coś w rodzaju obrazkowej serii Biblioteki Narodowej. To wspaniale, że – późno bo późno – ukazały się w końcu rozmowy z Christą. Szkoda tylko, że za jego życia, nie ukazała się żadna monografia o nim. Gdyby żył w Belgii, miałby ich na swoim koncie zapewnie kilka.

Gdziekolwiek teraz jest, dziękuję mu za to wszystko, co od niego dostałem.

24.10.08

Manara in hot action!



(wszystkie foty: Bogdan Krężel)

Zgodnie z obietnicą, wrzucam zdjęcia Manary zrobione przez Bogdana Krężela. Przy okazji spotkania z Bogdanem dowiedziałem się, że takie niedogodne warunki zdjęciowe w branży fotografowie nazywają Camel Trophy. I jak na Camel Trophy to udało się upolować całkiem niezłą zwierzynę. Enjoy!

ps. bardzo krótka rozmowa w Manarą w najnowszym "Przekroju"

17.10.08

Śmiertelnie długa przerwa i Moebius na MFK


Artysta kontra obiektyw (fot. Bogdan Krężel)

Moebius rysuje nam coś fajnego (fot. Bogdan Krężel)


A tu cierpliwie znosi sesję zdjęciową (fot. Bogdan Krężel)


To ostatnia próba walki z samym sobą, żeby reaktywować bloga i prowadzić go regularnie. Z mojej nieobecności tutaj nawet nie chce mi się tłumaczyć - bo zawsze to będzie lekko żenujące. Ale jeśli ktoś jeszcze ma do mnie cierpliwość - zapraszam do odwiedzin. Szczególnie zapraszam Martę Fiuk, którą jednocześnie ponownie i gorąco proszę o przesłanie swojego adresu. Nagroda z konkursu w postaci komiksu Śledzia z autografem cały czas czeka. Proszę o wysłanie adresu na sebastian.frackiewicz@gmail.com, abym mógł ją w końcu przesłać.

Tyle ogłoszeń duszpasterskich.

Pora na MFK. Tegoroczna edycja łódzkiej imprezy upłynęła mi pod hasłem "Moebius", którego musiałem najpierw upolować, a potem solidnie przepytać. Udało się to dzięki pomocy organizatorom MFKi, w szczególności Katarzyny Tośty (big thanx dla niej). Efekty polowania możecie przeczytać w najnowszym numerze "Przekroju" - większy tekst o dwóch naturach artystycznych francuskiego mistrza. Zupełnie prywatnie i nie dziennikarsko muszę się przyznać, że było to dla mnie ogromne przeżycie, a skromność i błyskotliwość Moebiusa jest wręcz urzekająca. Cierpliwość też, bo kiedy fotoreporter "Przekroju" Bogdan Krężel robił mu zdjęcia (efekty powyżej) zepsuło nam się jedno dziwne ustrojstwo. Poza tym był już zmęczony rozmową, a tu jeszcze ganiają go po schodach i każą stroić dziwne miny. To są takie momenty, kiedy człowiek odczuwa satysfakcję że bawi się w wymierający zawód zwany dziennikarstwem. Bo chociaż nie jeździ najnowszą BMKą, to ma szansę na spotkanie kogoś wyjątkowego. I na szczęście nie jest to "wyjątkowość" z tańców na lodzie.

Za artykuł o Moebiusie zresztą już mi się oberwało na Forum Gilidii Komiksu od jej moderatora. Ale zważywszy na to, że jest to serwis komiksowy na szalenie wysokim poziomie, pełen fachowych tekstów, komiksowej publicystyki czy wywiadów z artystami, nie będę się nad tym rozwodził. Niech moc będzie z nimi.

Wróćmy lepiej do MFKi. Podstawowym pożytkiem z niej płynącym jest to, że coraz więcej osób spoza komiksowego środowiska ma szansę zainteresować się historiami w obrazkach. Bo jeśli teraz za każdym razem będą pojawiać się na niej gwiazdy światowego formatu, o komiksie - przynajmniej ten raz w roku - zrobi się głośno. Dlatego trzymam kciuki za kolejne MFKI właśnie w takiej formie jak tegoroczna. Do pełni szczęścia będzie brakować tylko kilku punktów programów dla komiksowych "casuali" (mówiąc językiem graczy komputerowych), którzy chcą się dopiero w to wszystko wkręcić i jeszcze więcej atrakcji dla dzieciaków (trzeba sobie wychować młode pokolenie). Na szczęście festiwal dawno wyszedł już z ram środowiskowej imprezy, a im bardziej będzie się od nich oddalał, tym lepiej.

28.7.08

Zaległości. Wyniki konkursu


Miało mnie nie być tylko dwa tygodnie, a te dwa tygodnie przeszły w miesiąc. Wszystko to dlatego, że tegoroczny sezon letni na moim polu zawodowym obfitował w niesamowite wolty, zwroty akcji, a w efekcie skończyło się na bardzo miłej niespodziance. Niemniej, nie miałem do bloga głowy.

Ale teraz wszystko już powinno wrócić do normy i muszę odgrzebać kilka zaległości.

Pierwsza - śledziowy konkurs.

Oficjalne wyniki są następujące:

Drugą część "Na Szybko Spisane" wygrała Marta Fiuk

GRATULEJSZYN!

Bardzo proszę zwyciężczynię o przesłanie do mnie swojego adresu korespondencyjnego.
Album popłynie kutrem Poczty Polskiej, ładunkiem z bąbelkami.

A z komiksowych plotek: Do Polski na MFK poza tak słynnymi harcownikami jak Manara i Moebius przybędą też nieznani wielkiemu światu, ale bardzo ciekawi twórcy

Nicolas Robel (autor "Józka") oraz Martin Tom Dieck

Tymczasem na ekranach triumfy święci Wall-E.
Tak naprawdę, Pixar zwinął ten pomysł ode mnie i od Pawła Zycha, z którym ponad rok temu robiłem komiks "Robcio i Antenka" publikowany w "Lampie".

Podobieństwo jest uderzające;)
Szkoda, że nie pobiegliśmy z tym do SE-MA-FORa.
Oskar byłby murowany. Powyżej jeden odcinek z "Lampy"


3.7.08

Konkurs. Wygraj Śledzia z autografem


Właśnie na jakieś dwa tygodnie zostałem pozbawiony stałego łącza, więc wpisów w tym czasie nie będzie. Żeby miło wypełnić ten kiepski okres, mam dla Was konkurs. Do wygrania drugi tom "Na szybko spisane" ze śledziowym autografem. Tym razem system audiotele z pytaniem w formie "dokończ myśl".

Zanim Śledziu powołał do życia "Produkt", był autorem zina komiksowego o wdzięcznej nazwie...

a) Azbest

b) Ziniol

c) QQRQ


Tylko jedna odpowiedź jest prawidłowa. Odpowiedzi wysyłajcie na adres:

sebastian.frackiewicz@gmail.com

Czekam do 17 lipca.

Nagrodę ufundowała Kultura Gniewu

21.6.08

Słowiański Hellboy?

fota: Tin Can Forest

Polskie serwisy komiksowe grzmią o pracach nad drugim tomem "Odmieńca", który miałby być takim naszym Hellboy'em. Tymczasem już jakiś czas temu dwaj panowie Pat Shewchuk and Marek Colek powołali do życia świat zwany Tin Can Forest. Mieszanka czeskiego i ukraińskiego żywiołu powala na kolana. Artyści inspirują się folklorem naszych południowych i wschodnich sąsiadów. Ich brzmiące znajomo i śmieszne wyglądające po angielsku nazwiska, wskazują na to, że w rozmowie z nimi angielskiego wcale nie musielibyśmy używać. Tym bardziej po kielichu. Co więcej, inspiracje pogańską Ukrainą i słowiańszczyzną zauważalne są nie tylko w tematyce, ale także w formie. Widać to w sposobie, jaki tworzą sylwetki postaci, a także poprzez ornamentykę. Rysunek, który wklejam w posta pięknie nawiązuje do zdobienia ukraińskich, ludowych koszul ( tzw. soroczek). Wprawdzie ja kibicuję drugiej odsłonie "Odmieńca", ale z większą niecierpliowością czekam na album Szewczuka i Kołka, który już niedługo wyda kanadyjskie Drawn&Quarterly. "Pohadky" to będzie prawdziwe mistrzostwo. 128 stron strzyg, diabołów i leśnych ostępów. Check it out

18.6.08

Likwidator w szponach kapitalizmu


fot. Ryszard Dąbrowski

Ujawniamy wstydliwe fakty dla radykalnego artysty Ryszarda Dąbrowskiego, który wielokrotnie parał się komercyjnymi, czysto kapitalistycznymi zleceniami. Otóż twórca "Likwidatora", o czym mało kto wie, zajmował się dawniej tworzeniem ręcznie malowanych plakatów i afiszów filmowych dla białostockich kin. Sam Dąbrowski przyznaje, że nie zna innego miasta niż Białystok, w którym taki hand made był praktykowany. Niestety "był", bo dziś nawet tam kina przeszły na klasyczne, masowe plakaty. Zdjęcia pochodzą z archiwum twórcy.

Klikać na foty, to zrobią się duuuże

12.6.08

Spotkanie z Adamem Ruskiem



14 czerwca (sobota) w ramach cyklu o historii polskiej kultury komiksu DEKADY W KADRACH odbędzie się spotkanie z Adamem Ruskiem, historykiem komiksu i pracownikiem Biblioteki Narodowej

godz 16, Empik na Placu Wolności w Poznaniu

ze swojej strony gorąco polecam, bo naukowcy zajmujący się w naszym kraju komiksem to iście narodowe skarby.

Więcej informacjo o całym cyklu tutaj



4.6.08

Częstochowa Rulez!






pierwsze dwie foty od góry: teren dawnego getta w Częstochowie, reszta - kirkut


Ludzie spędzają urlopy w różnych dziwnych miejscach. Ja zrobiłem sobie wycieczkę do Częstochowy. Ale bynajmniej nie na Jasną Górę i do świętego źródełka, które ponoć leczy wszelkie choróbska. A jak nie leczy, to podnosi nam poziom żelaza we krwi niebotycznie, bo częstochowska ziemia rudą stoi, co na wodę ma wpływ niewątpliwe. I każdy w Częstochowie o tym wie. Pielgrzymi chyba jednak nie.

Tak naprawdę najciekawszą atrakcją Częstochowy jest teren dawnego getta w rejonie starego miasta, z niesamowitymi zaułkami ( w nocy bym tam nie poszedł) oraz cmentarz żydowski.
Częstochowa jakoś niespecjalnie go reklamuje, choć należy do jednych z najpiękniejszych w Polsce i znajduje się na nim ponad 4000 macew. Najpierw trzeba się go naszukać (znajduje się trochę poza miastem) i wleźć w taki miły błotnisty wąwóz. Cmentarz tonie w zieleni, nagrobki są poprzewracane, a królem tego miejsca jest wszędobylski bluszcz. Miejmy nadzieje, że ktoś się nim zajmie, bo niektóre macewy robią niesamowite wrażenie. A jeśli kiedyś w Polsce pojawi się filmowiec, żeby zrealizować w końcu jakiś horror, scenerię w Częstochowie ma idealną. Lepsze są tylko polskie drogi.

Getto to zupełnie osobna sprawa. Na fundamentach dawnej synagogi stoi obrzydliwy klocek z betonu (fliharmonia), a okoliczne uliczki wyglądają jakby od czasów wojny nic się nie zmieniło.Z resztą miejscowi doskonale pamiętają żydowską Częstochowę i nie trudno znaleźć kogoś, kto pokaże nam, gdzie warto iść. Tylko trzeba pytać ludzi tak mniej więcej po pięćdziesiątce.Zdjęcia, które tu wklejam nie oddają tego w pełni niestety, no i jestem kompletnym amatorem jeśli chodzi o fotografię.

A wracając do poprzedniego wpisu. Na spotkaniu w Głośnej Samotności było bardzo miło, choć kameralnie. Na spotkaniach komiksowych powinien obowiązywać tylko zakaz narzekania. Najlepiej z surowymi karami pieniężnymi. Czasami można mieć wrażenie, że komiksiarze to jakaś sekta cierpiętników. Zawsze, nie ma od tego wyjątku, po rozmowie na konkretny temat, zaczyna się smęcenie. Ale żeby nie promować smętów w tym miejscu zakończę i nie będę o tych smęceniach sam smęcił.

27.5.08

Spotkanie komiksowe w Poznaniu 29.05

rys. Ada Buchholc


Z cyklu mały lansik. Jeśli jesteście w Poznaniu 29 maja to zapraszam na spotkanie poświęcone powieści graficznej. To będzie panel dyskusyjny, w którym wystąpią: Witek Tkaczyk, Jakub Bąk z Radia Afera i ja. Myślę, że może być wesoło. Szczegóły tutaj www.glosnasamotnosc.pl
Głośna Samotność, ul. Ratajczka 18, godz. 19.

Czuwaj!

23.5.08

Konkurs Alois Nebel. Nagrody przyznane!

na zdjęciu autorzy "Alois Nebel"

Na Aloisowy konkurs przyszło naprawdę sporo maili. Ponad 130! Ale wiele z nich zawierało błędną odpowiedź. Poprawna odpowiedź to odpowiedź B), czyli AARGH!
Jeden album z autografem powędruje do: MICHAŁA CIERPIAŁY,
a drugi do MARCINA WITKOWSKIEGO

Gatuluję.

Tymczasem trwa długi weekend. Choć ja długi weekend (trochę przymusowo) mam od ponad 2 tygodni:) ale wcale nie jest to takie fajne.

18.5.08

Japoński naturalista


Nadrabianie zaległości na polskim rynku komiksowym trwa. Niedawno mieliśmy nowego Eisnera, w końcu pojawili się De Crecy i Igort, a teraz doczekaliśmy się Yoshihiro Tatsumi.
A Tatsumi w świecie japońskiego komiksu to nie byle kto. Jego wartości nie należy jednak mierzyć sprzedanymi albumami, ale wkładem w rozwój współczesnej mangi. Porównuje się go często do Willa Eisnera. Całkiem słusznie, ponieważ Tatsumi w 1957 wymyślił pojęcie „gekiga” (dramatyczne obrazy), które miało spełnić rolę zbliżoną do „graphic novel”. Początkowo „gekiga” służyło twórcy do określenia własnych prac, ale z czasem znaczenie wyrazu rozszerzyło się na inne alternatywne mangi. Dość charakterystyczną cechą „gekiga” jest spokojny, bardziej realistyczny styl, pozbawiony wielkich oczu, rozbuchanego kadrowania czy tzw. „speed lines”. Widać to wyraźnie nie tylko u Tatsumi, ale też u takich twórców jak Kazuichi Hanawa, Jiro Taniguchi. W przypadku samego Tatsumi określenie „dramatyczne obrazy” wydaje się bardzo trafne i idealnie oddaje jego stosunek do sposobu przedstawiania świata. O ile Eisner ukazując swoich bohaterów w tragicznych sytuacjach, ma dla nich sporo życzliwości i ciepła, Japoński artysta jest o wiele bardziej sceptyczny w swoich poglądach na ludzką naturę, a w jego mniemaniu homo sapiens są bezwzględni, mściwi i nieobliczalni. „Kobiety” to właśnie taki naturalizm bez jakiegokolwiek cienia nadziei. Album składa się z 6 opowiadań przedstawiających różne losy przedstawicielek płci pięknej w kryzysowych sytuacjach. Jedna po stracie ukochanego decyduje się na życie prostytutki, inna wykańcza swojego niepełnosprawnego męża, a kolejna desperatka wiąże się z bezczelnym i pozbawionym uczuć biznesmenem. Tatsumi w szorstki i bezpośredni sposób ilustruje życie wielkomiejskiej Japonii w czasie recesji gospodarczej. Życie, w którym miłość, współczucie i wewnętrzny spokój straciły na wartości, a ci którzy jeszcze w nie wierzą, marnie kończą. Mocny i bezpretensjonalny album - zarówno graficznie, jak i fabularnie.

Yoshihiro Tatsumi, Kobiety, Kultura Gniewu. Warszawa 2008.



14.5.08

Sakai w Przekroju i prasówka

W jutrzejszym numerze "Przekroju" wywiad ze Stanem Sakai, którego fotograf Kuba Dąbrowski namawiał, aby do zdjęcia przybrał pozę samuraja. Efekty rozmowy i sesji zdjęciowej możecie zobaczyć na papierze, albo tutaj.

W sumie to Kuba nie musiał Stana zbyt długo namawiać, ja na powyższy rysunek sporządzony po wywiadzie też nie musiałem.

A teraz mała prasówka.

Rysiek Dąbrowski w białostockiej telewizji regionalnej gawędzi o "Likwidatorze"
Dąbrowski ostro zalazł za skórę lokalnym władzom portretując niektórych jej przedstawicieli w poprzednim albumie "Nad Rospudą", więc nie ma co się dziwić, że w telewizji go pokazują;).
Proponuję ściągnąć materiał, bo na stronie (przynajmniej u mnie) coś nie gra.
Panowie prowadzący są fatalni - amatorszczyzna i ignorancja. Na szczęście Dąbrowski dał sobie z nimi radę. Ale gdyby rozmawiali z "Likwidatorem", na pewno wykończył by ich na miejscu.

W plebiscycie Alei Komiksu "Przekrój" zdobył trzecie miejsce w kategorii "Najlepsze czasopismo promujące komiks". Wyprzedziła nas "Esensja" i "Nowa Fantastyka", ale pokonaliśmy "Dziennik" i "Gazetę". Podobnie jak Daniel Gizicki zdziwiony jestem, że środowisko komiksowe nie doceniło "Dziennika", który komiksowi poświęca bardzo wiele miejsca. Nie zgadzam się jednak z Danielem, że to "Dziennik" bardziej zapracował na to wyróżnienie niż "Przekrój".

"Przekrój" poza tym, że jako jedyny tygodnik opinii ma stałą kolumnę z recenzjami komiksów, wydał również "Stan" Jacka Frąsia, a prace Raczkowskiego, Maciejowskiego i Sasnala powodują, że ludzie, którzy na co dzień po komiksy nie sięgają, mają z tym medium jednak jakiś kontakt.
"Promocja" (jak paskudnie to brzmi) komiksu to chyba nie tylko recenzje, ale także miejsce tej sztuki na łamach pisma w postaci pasków czy takich inicjatyw jak uczczenie pięciu dych na karku "Tytusa".





7.5.08

Konkurs. Wygraj album z autografem!


"Pod chmurką" istnieje już kilka tygodni, ale oficjalna zapowiedź w "Przekroju" pójdzie dopiero w jutrzejszym numerze, bo chciałem najpierw dobrze naoliwić mechanizm, żeby ładnie się kręcił. Z okazji jutrzejszej oficjalnej inauguracji bloga mam dla Was konkurs. Do wygrania dwa egzemplarze albumu "Alois Nebel. Złote góry" z autografem rysownika, ufundowane przez Zin Zin Press.

Pytanie konkursowe jest proste jak nowa matura z polskiego:
Jaki tytuł nosi czeski opiniotwórczy magazyn komiksowy, wydawany w Brnie?

a) SHHH

b) AARGH!

c) Strapazin

Tylko jedna odpowiedź jest poprawna (ale żeby nie było potem nieporozumień, wolę to napisać). Odpowiedź należy wysyłać na adres sebastian.frackiewicz@gmail.com.Na Wasze maile czekam do 20 maja. A o samej scenerii, w której dzieje się "Alois Nebel" napiszę jeszcze słówko wkrótce.

ps. mam kopnięty kalandarz/datownik na blogu. Piszę te słowa przed 22.00, a i tak wyświetli inną godzinę. Ktoś wie, jak to zmienić?



6.5.08

Śmierć i zmartwychwstanie


Przeczytałem właśnie „Balsamistę” i uczucia mam doprawdy mieszane. Już samo podjęcie tematu śmierci w czasach wiecznej młodości, radości i kariery zasługuje na uwagę. Tylko, że sposób, w jaki prowadzona jest opowieść dokładnie odpowiada tym czasom. „Balsamista” składa się bowiem z nowelek, takich relacji z interwencji specjalisty od umierania. Tytułowy bohater, niezbyt akceptowany przez japońskie społeczeństwo (stygmat jak u średniowiecznego kata) spełnia w nim bardzo pozytywną rolę – pomaga złagodzić ból po stracie bliskich. Tylko w gruncie rzeczy ten ból i tragedia pokazane są w bardzo zdawkowy sposób. Jak w wideoklipie. Pojawia się kłopot, ktoś umiera, na scenę wkracza balsamista, który robi swoją „dobrą robotę” i przechodzi do następnej. Trzeba oddać autorowi, że nie traktuje śmierci infantylnie, ale można mieć wrażenie, że się jej boi, woli zaledwie dotknąć zagadnienia, niż je pogłębić. Dlatego „Balsamistę” zwyczajnie dobrze się czyta. A w tym wypadku to zdecydowanie za mało. Komiks nie spowoduje egzystencjalnego wstrząsu, nie przeżyjemy dzięki niemu katharsis. Po lekturze spokojnie możemy iść spać, jedząc wcześniej smaczną kolację (choć to podobno niezdrowe). Nie dowiemy się na przykład, co dzieje się z młodym mężczyzną po śmierci jego niedoszłej żony. Widzimy tylko jej pogrzeb. A jak poradzi sobie ze swoją samotnością i stratą ukochanej to już jego problem – czytelnik nie będzie mu towarzyszył. Mitsukazu Miara może rozkręci się w drugim tomie, a na razie można stwierdzić tylko tyle, że trochę nieostrożnie wzięła się za ciężki temat, którego nie do końca potrafi udźwignąć.

Skoro jesteśmy przy temacie śmierci, dla odreagowania weźmy się za zmartwychwstanie. Trudno to pojąć, ale znowu ktoś postanowił ożywić „Kapitana Żbika”. Tym razem w roli doktora Frankensteina wcielają się władze Komendy Wojewódzkiej Policji w Bydgoszczy. Niesamowite, że Policja nadal wierzy w potencjał tak nieprzystawalnej do naszej rzeczywistości postaci jak bohater Władysława Krupki. Naprawdę, już egipski faraon byłby bardziej świeżym herosem niż starej daty glina. Już widzę te tłumy, które rwą się do pracy w Policji po lekturze „Warto wstąpić”. Autorami nowej serii są Maciej Jasiński i Łukasz Cieciuch, z pełnym błogosławieństwem Krupki. Szkoda, że Policja nie miała lepszego pomysłu na kampanię promocyjną. Jeśli tak bardzo potrzebny był oldschoolowy klimat, lepiej było już zrobić jakąś komputerową nawalankę, jak to Żbik kapiszonuje gitowców, ćwicząc na nich chwyty judo. Mam nadzieję, że to ostatnia próba ożywiania trupa jakim jest „Żbik”. Do pełni szczęścia brakuje tylko „Czterech Pancernych w Iraku”, zachęcających do misji wojskowych i „Pilota F-16”, gdzie wnukowie bohaterów z „Pilota Śmigłowca” zakochują się amerykańskich myśliwcach.

20.4.08

Śledziowa ochota na misia



Dzisiejszy wpis będzie trochę w pudelkowym klimacie, a do tego dotyczy Śledzia i niejakiego misia Wojtka, zatem jedną nogą jesteśmy w zoo. Ale od początku. W piątek 18 kwietnia w ramach poznańskiego poplitu odbyło się spotkanie ze Śledziem i Jackiem Frąsiem. Prowadzący, Michał Słomka z fundacji Centrala namawiał autorów do wynurzeń na temat realizmu i polskich realiów w rodzimych komiksach, a szczególnie w ich własnych. Panowie zgodnie stwierdzili, że nie interesuje ich tworzenie opowieści pod żaden zadany lub poczytny temat, a preferują przelewanie na papier tego, co ich w sercach uwiera. Przy okazji dostało się polskim komiksom historycznym, a Śledziu zapowiedział, że jedyny temat historyczny jaki go interesuje to komiks o włochatym żołnierzu - misiu Wojtku. To nie blef. Rzeczywiście, pod Monte Cassino w polskich oddziałach służył prawdziwy niedźwiedź, którego nasze oddziały przywiozły ze sobą z Bliskiego Wschodu. Jak wieść niesie, miś z własnej woli nosił amunicję, lubił wypić piwo i spać w namiocie. Do tego miał własną książeczkę wojskową i był oficjalnym członkiem oddziałów. O ile historyczne fascynacje Śledzia będą dość trwałe, być może kiedyś komiks o misiu Wojtku powstanie. Książki już zostały napisane. Chociażby "Wojtek spod Monte Cassino" Wiesława Lasockiego. W końcu miś Wojtek został uznany za bohatera wojennego. Niezależnie od tego, czy Śledziu zrobi komiks o Wojtku czy też nie, trzeba przyznać, że jego biografia jest świetnym materiałem na barwną postać popkultury. Powinien być o wiele bardziej sławny niż jakiś tam Knut z Berlina.
Przy okazji poplitowego spotkania nie obyło się bez tradycyjnego narzekania na to, że nikt w Polsce nie kocha komiksu i komiksiarzy. Fani historii obrazkowych to chyba najbardziej niekochana grupa w Polsce. I chociaż komiks w Polsce rozwija się dość szybko, ciągle słyszy się te same jęki, jakby od 2000 roku nic się nie zmieniło. Wprawdzie ten fragment polskiej populacji, która w ogóle kulturą się interesuje, może nie darzy historii obrazkowych namiętnym uczuciem Francuzów czy Belgów, ale przejawy adoracji zdarzają się częściej i są o wiele bardziej intensywne niż tę parę lat temu.


foty: na dole mało znany Miś Wojtek, u góry bardziej znany rysownik Śledziu

11.4.08

Jak reklamować komiks


Nawet na polskim rynku reklamowym wykorzystanie komiksowej formy w komunikacji nie jest rzeczą rzadką. Ale rzadko zdarza się, żeby ktoś u nas reklamował komiks. A w Italii już to robią. Muzeum komiksu w Lucca ( Museo Nazionale del Fumetto) zafundowało sobie profesjonalną kampanię reklamową.

Z drugim zdaniem hasła "Comics are art. Just funnier" niekoniecznie musimy się zgadzać, ale trzeba przyznać, że agencja reklamowa JWT Milan świetnie poradziła sobie z tematem.



9.4.08

Nieprzystosowany



Tak to bywa z zaplanowanymi wyjściami do kina. Miałem iść na zupełnie „normalny” film, a znowu pociągnęło wilka do lasu, więc koniec końców trafiłem na film „komiksowy”. I to nie byle jaki, bo na animację „De Profundis” stworzoną przez Miguelanxo Prado, znanego i cenionego twórcę z Hiszpanii. Znanego raczej w Zachodniej Europie niż u nas, bo jak dotąd żaden polski edytor nie pokusił się o wydanie jego albumów. Mogliśmy jednak podziwiać umiejętności Prado w zbiorze „Sandman: Noce Nieskończone”. A że miłośników „Sandmana” wśród komiksiarzy mamy dużo, pozwolę sobie na ten przypis. „De Profundis” w warstwie graficznej jest do bólu komiksowy. Piękne, malarskie kadry, soczyste kolory, doskonała, mięsista i gęsta kreska. Ale sam sposób realizacji filmu odbiega znacznie od tego, do czego są przyzwyczajeni miłośnicy współczesnej animacji.

Nie ma tu szybkiej, dynamicznej, akcji czy fajerwerków technicznych. Jeśli przez ostatnie pół roku oglądało się rozkrzyczane japońskie kreskówki, to w trakcie seansu „De Profundis” można dostać nerwicy, wręcz szału, że klatki przesuwają się tak wolno, wręcz ślamazarnie. I mnie też to się udzieliło, a parę osób z pierwszych rzędów po prostu nie wytrzymało „tempa” i wyszło. Prado proponuje bowiem coś zupełnie innego – kontemplację, smakowanie fantastycznych, podmorskich krajobrazów i przestrzeni. Wszystko to w poetyckiej, a nadto bardzo melancholijnej opowieści o rysowniku, który chciał zostać rybakiem. Niebagatelną rolę odgrywa tu doskonała, nastrojowa muzyka symfoniczna, bez której „De Profundis” byłby jak Chuck Norris bez wąsów i kapelusza.

Tylko po obejrzeniu „De Profundis” (nie skapitulowałem, zostałem do końca) ciśnie się na usta jedna, dość smutna refleksja. Jesteśmy paskudnie sformatowanymi widzami, przyzwyczajonymi do jednego stylu odbioru: z szybkim tempem, ściśle określonymi zasadami percepcji, technicznymi bajerami itd. W bardzo zabawnym dokumencie o macedońskich cyganach „Księga rekordów Szutki” (Szutka to cygańskie miasto) jeden z lokalnych „gwiazdorów” muzyki chwali się, że ma najlepsze klipy, bo zawierają najwięcej efektów i w każdej sekundzie coś się dzieje. Miejmy nadzieję, że chodząc do kina nie zaczniemy oczekiwać właśnie czegoś podobnego. O ile już tego nie robimy, a po spotkaniu z takim Prado właśnie wyłazi to na wierzch.
Ale zaprawdę, przy sposobie opowiadania historii jaki prezentuje „De Profundis”, nawet oszczędne „Persepolis” toczy się niczym wyścigi formuły jeden. Warto to zobaczyć i zmierzyć się z Prado.


Tutaj trailer filmu



3.4.08

Prawie jak komiks: zapałki z PRL


Niejaka (niejaki?) Maraid zebrała na flickr wspaniałą kolekcję etykietek PRLowskich zapałek.
Jeśli tęsknicie za wypłowiałymi kolorami z pierwszych wydań "Tytusa", hasłami zapadającymi
w pamięć o niebo lepiej niż slogany producenta Waszego ulubionego proszku, koniecznie musicie to zobaczyć


Może jakiś autor spróbuje zrobić komiks o PRL właśnie w takiej stylistyce? Kto wie?

ps. etykietki o ruchu drogowym i hodowli maku zdecydowanie rządzą.

2.4.08

Obrazki o Holokauście w gimnazjach


Wokół komiksu „Poszukiwanie”, wydanego przez Fundację Anny Frank zrobił się już spory szum.
Oczywiście nie ze względu na sam fakt publikacji polskiej edycji, ale dlatego, że w wybranych polskich gimnazjach trwa właśnie program pilotażowy, który pokaże, czy „Poszukiwanie” może stać dobrym materiałem dydaktycznym o Holokauście. Sięgnąłem po ten album i dołączone do niego materiały dopiero teraz, aby trochę zdystansować się do medialnych newsów.

Prawdę mówiąc z „Poszukiwaniem” problem jest dość złożony. Każdy, kto miał do do czynienia w ostatnich latach z systemem edukacji w Polsce, (jako nauczyciel, praktykant czy uczeń) wie dobrze, że jego ewolucja postępuje w żółwim tempie, a lekcje polskiego i historii nadal są zdominowane przez podręcznik oraz tradycyjną lekturę. Teoretycznie w programie funkcjonuje coś takiego jak prezentowanie wiedzy humanistycznej poprzez różne teksty kultury, jednak w praktyce i tak kończy się na książce. Na film czy – broń Boże – komiks nie ma tam miejsca. O ile film jeszcze gdzieś się czasem pojawi – komiks jako tekst kultury nie istnieje. A już komiks o Holokauście byłby chyba bluźnierstwem. Widać to dobrze po pierwszych reakcjach nastolatków na „Poszukiwanie”, która przytaczała zarówno „Wyborcza” jak i „TVN”. Widok gimnazjalistów kręcących głowami, że komiks to nie jest dobra forma do prezentowania tak poważnych rzeczy wydał mi się niemal kuriozalny.

Czy to nie dziwne, że Międzynarodowe Centrum Edukacji o Auschwitz i Holokauście, które firmuje „Poszukiwanie”jest przychylnie nastawione do komiksu, a dzieciaki nie? Tyle, że uczniowie zapewne nie znają ani „Maus” „Achtung Zelig” czy „Josela”, które o Zagładzie opowiadają w doskonały sposób. W tym momencie pojawia się pytanie, czy rzeczywiście gimnazjaliści tak myślą, czy w obecności kamery wypadało tak myśleć. Jeśli to pierwsze, wtedy naprawdę przykro się robi, że ich sposób recepcji kultury jest tak schematyczny . Dlatego wprowadzenie „Poszukiwania” na listę materiałów dydaktycznych byłoby dobrym pomysłem. Raz, że może trochę skruszy betonowy sposób myślenia o historiach obrazkowych, a po drugie – to dość dobry album. Scenariusz został napisany naprawdę doskonale. Na 60 stronach autorzy w płynny, dynamiczny sposób potrafili pogodzić rodzinną historię z dużą porcją wiedzy i nie wyszedł z tego bryk w obrazkach, ale przejmująca opowieść. Piszę jednak „dość”, bo forma graficzna komiksu niszczy pracę scenarzystów. Przez tyle lat dziesiątki twórców głowiło się, jaki język i forma są odpowiednie do narracji o Zagładzie, a rysownik „Poszukiwania” żył chyba w błogiej nieświadomości tych artystycznych dylematów.

Kreska Erica Heuvela to taki klasyczny Tintin, neutralna, lekka, bez wyrazu. Co dziwne, komiks został starannie wyczyszczony z drastycznych scen, a obrazy przemocy są nad wyraz estetyczne. Tak samo jak wizja Auschwitz, gdzie nie ma krwi, błota i brudu, a „ładne” pasiaki. Mam wrażenie, że zostało to zrobione dlatego, żeby przekazać uczniom określoną wiedzę, a zarazem nie szokować ich makabrą drugiej wojny. Tylko, że o wojnie nie da się wiarygodnie bez tej makabry opowiadać, a szok jest jak najbardziej wskazany – bo przekornie również pełni funkcję edukacyjną. Brutalniejsze sceny niż w „Poszukiwaniu” każdy nastolatek może obejrzeć w telewizji, więc w gruncie rzeczy bardziej naturalistyczna wersja komiksu raczej by mu nie zaszkodziła. Dlatego „Poszukiwanie” w takiej formie graficznej nadaje się raczej do ostatnich klas podstawówek.

Niemniej, inicjatywa wprowadzenia komiksu o Holokauście do szkół jest cenna. Szkoda, że przy tej okazji nie zaprezentowano kilka tytułów, aby nauczyciele i uczniowie mogli po prostu wybrać. Najlepszym komiksem edukacyjnym byłby w tym wypadku „Maus”, który nie dość, że w dramatyczny i oryginalny sposób relacjonuje tragedię Żydów, to jednocześnie jest wybitną literaturą obrazkową. Być może kiedyś jeszcze pojawi się w szkołach, a tymczasem kibicuję „Poszukiwaniu”, bo choć nie jest to album bez wad, to może przyczyni się do odnalezienia w polskich szkołach bardziej otwartej postawy na inne niż klasyczne sposoby edukacji.

24.3.08

Jose Carlos Fernandes - wywiad


Z zawodu inżynier środowiska, komiksem zajął się dość późno, bo w wieku 25 lat, kiedy znudziła go praca na uczelni. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę z tego, że historia obrazkowe to jest właśnie to, co tygrysy lubią najbardziej. Ma na koncie wiele albumów, a w Polsce ukazała się właśnie „Najgorsza kapela świata”, która pośród jego dokonań zajmuje jedno z najwyższych miejsc. To bardzo gęsta, nasycona refleksją i kulturowymi odniesieniami obrazkowa proza o wyimaginowanym mieście, którego mieszkańcy oddają się absurdalnym zajęciom. Choć świat wykreowany przez Fernandesa może wydawać się odległy, w gruncie rzeczy ma wiele wspólnego z naszym. Autor lubi ponoć polską poezję, w szczególności Szymborską i Herberta – i jak sam stwierdził na spotkaniu autorskim – nie jest to tylko kurtuazyjna anegdotka z okazji wizyty na Warszawskich Spotkaniach Komiksowych.

A teraz już po tak zwanym wstępie, mięsko – czyli ( w końcu) wywiad.

Czy komiks w Portugalii zajmuje tak wysokie miejsce w kulturze jak we Francji i Belgii, czy podobnie jak w Polsce - dopiero walczy o swoje miejsce?
Chciałbym, żeby ten rynek wyglądał tak, jak we Francji, ale oczywiście tak nie wygląda. Starsze osoby są przywiązane do komiksu francuskiego i belgijskiego, ale młodsze pokolenie czyta na ogół komiksy amerykańskie i mangę. To jest mały rynek i w jego ramach autorzy portugalscy, nie są niestety jakąś silną reprezentacją.
Na okładce „Najgorszej kapeli świata”, możemy przeczytać, że jest to Twoje „opus magnum”. Jak rozumiem, jesteś bardzo przywiązany do tego komiksu?
To nie ja napisałem, że jest to moje opus magnum, tylko wydawca (śmiech). Ze mną jest tak, jak chyba ze wszystkimi twórcami - to nad czym aktualnie pracują staje się dla nich najważniejsze. Nad „Najgorszą kapelą świata” nie pracuję już od kilku lat i od tego czasu stworzyłem 3 nowe serie, ale mogę powiedzieć, że jest ona dla mnie bardzo istotnym dziełem.
Dlaczego?
Dlatego, że wcześniej pisałem i rysowałem krótkie historie, a „Najgorsza kapela…” jest pierwszym dłuższym komiksem. Tutaj też są wprawdzie krótkie historie, ale jest jedność miejsca i akcji. Cieszę się również z tego, że udało mi się w tym wypadku połączyć ironię z ciepłem i czułością.
Twój album ma bardzo literacki charakter. Wielokrotnie przywołujesz innych twórców, a w prawie wszystkich rozdziałach zredukowałeś akcję na rzecz przemyśleń bohaterów. Jak pracowało ci się nad taką formą komiksu?
Mój sposób pracy jest dosyć swobodny. Wychodziłem od tego, żeby opowiedzieć pojedynczą historię jakiegoś mieszkańca. Jeśli udało mi się to powiązać z wątkiem drugiego mieszkańca, to dobrze. A jeśli nie, wtedy nie przejmowałem się tym zbytnio. „Najgorsza kapela…” ma otwartą strukturę, nie istnieje żaden spis ulic miasta, ani spis obywateli. Aczkolwiek robiłem sobie notatki, żeby się w tej plątaninie sam nie pogubić (śmiech). Kiedyś odwiedził mnie portugalski dziennikarz zajmujący się komiksem i był bardzo zawiedziony, że nie znalazł u mnie w mieszkaniu mapy miasta. A był przekonany, że przy takiej ilości ulic i bohaterów muszę ją mieć.
Czy absurdalna rzeczywistość stworzona w „Najgorszej kapeli świata” jest odpowiedzią na absurd naszego świata? Czy pełni zupełnie inną rolę?
Chodzi o to, żeby przedstawić absurd naszego świata, oczywiście w bardzo wyraźny sposób. Pewna kobieta w Portugalii pisała magisterkę z komiksu, gdzie poświęciła jakiś tam fragment „Najgorszej kapeli świata” pisząc, że ja w swoim komiksie chcę przekształcić absurd w codzienność. To mnie naprawdę przeraziło, bo zupełnie nie o to mi chodziło. Zrozumiała moje intencje zupełnie odwrotnie. A moja intencja była taka, żeby przyjrzeć się naszej rzeczywistości i wydobyć z niej absurd.
Gdyby to od Ciebie zależało, jaki następny Twój komiks przeczytamy po polsku, co najchętniej byś wydał?
Wydałbym „Black box stories”. Jest to seria, do której napisałem scenariusz, a rysuje ją wiele osób. Ma trochę podobną formę, do „Najgorsza kapeli…”, ale poszczególne wątki nie są ze sobą związane, jednak zawiera w sobie jeszcze więcej absurdalnych wydarzeń. Ja bardzo lubię opisywać absurd, bo uważam, że jest to główny cel sztuki w ogóle. To znaczy, artysta powinien patrzeć na to, co powszechnie wydaje się normalne i wyciągnąć z tego, coś „ponad”, coś, czego nie widać. Tym bardziej, że wiele rzeczy wydaje się nam naturalne i zwykłe, a w gruncie rzeczy tak nie jest. Jako czytelnik lubię realizm, ale jako twórca mam właśnie taką skłonność do widzenia pewnych rzeczy – jako absurd właśnie.


PS. Nie zapytałem Fernandesa o czapkę, a bardzo mnie korciło. Teraz żałuję.




16.3.08

Warszawskie Spotkania Komiksowe

rys. Ada Buchholc

Pociąg o 7.00 rano do Wawy, 3 godziny jazdy, potem 8 godzin imprezy i 3,5 godzinny powrót do Poznania. Warszawskie Spotkania Komiksowe w moim wykonaniu przypominały trochę maraton, ale było warto. Poza klasyczną już giełdą, program miał kilka atrakcji w kameralnej atmosferze. Choć uczestniczki imprezy Progessteron (czy jakoś tak), które w tym dniu dzieliły budynek Centrum Łowicka z komiksiarzami wyglądały na zupełnie zaskoczone taką ilością dziwne zachowujących się ludzi z wypchanymi plecakami kolorowymi albumami.
Wracając do atrakcji: każdy fan mógł na specjalnej kartce (widocznej powyżej) złożyć życzenia Januszowi Chriście z okazji 50 lat działalności twórczej, a tuż po południu wszystkich zelektryzowała wieść, że w październiku na Festiwal Komiksowy w Łodzi przyjadą Moebius i Manara. I oznajmili to sami organizatorzy łódzkiej imprezy na specjalnej konferencji.

Na WSK poza rodzimymi twórcami pojawili się goście zagraniczni: Austriak Nicolas Mahler oraz Jose Carlos Fernandes, twórca "Najgorszej kapeli świata", który zawitał do nas ze słonecznej Portugalii. Spotkanie z nim było jednym z najlepszych punktów imprezy, a sam Fernandes to bardzo elokwentny i dowcipny facet, który postanowił zająć się komiksami dość późno, kiedy znudziła go praca wykładowcy inżynierii środowiska. Ale o tym więcej w wywiadzie z Fernandesem, który już wkrótce wrzucę na bloga.

Dużym zainteresowaniem cieszyło się także spotkanie z Przemkiem Truścińskim. Trust - jak zawsze zblazowany - oznajmił, że prace nad komiksową adaptacją "Wiedźmina" zostały przerwane, za to szykuje się do adaptacji "Złego" Tyrmanda. Wkrótce w formie albumu pojawią się również jego reportaże komiksowe "WWA" (scen. Alex Kłoś), ukazujące się w "Gazecie Wyborczej".

Satrapi once again

WIETRZENIE DUSZY,czyli o czym plotkują Iranki

Popołudniowa herbatka w ojczyźnie Marjane Satrapi nie jest tylko zwykłym spotkaniem grupki kobiet. Gdyby Ewa Drzyzga zaprosiła Iranki do „Rozmów w toku”, miałaby chyba rekordową oglądalność. Dlaczego? Choć nam, Europejczykom może się to wydawać niewiarygodne, są one bardzo bezpośrednie, bezpruderyjne i nowoczesne. Jakże różny to widok od wizerunku wschodnich kobiet przedstawianego przez media. Panie bez skrępowania rozmawiają o swoich – często bardzo dramatycznych - doświadczeniach z mężczyznami, ale także o tak rzeczach błahych, jak choćby niechęci do nie obrzezanego penisa. „Wyszywanki” są zbiorem przejmujących, prostych i jednocześnie prawdziwych historii, przedstawionych w formie obrazkowych rozmów oraz anegdot. Tym razem mamy do czynienia z zupełnie innym komiksem niż „Persepolis”, choć pojawią się w nim znani już wszystkim bohaterowie – na czele z błyskotliwą babcią Marjane, która pełni rolę moderatorki damskiego wieczorku. Jej dystans do życia, poczucie humoru, a jednocześnie zamiłowanie do opium tworzą mieszankę wybuchową.
Warto sprawdzić samemu


Marjane Satrapi, Wyszywanki, Post, Kraków 2008, s. 140, cena: 26 zł.

Na dobry początek

Chyba nikt nie spodziewał się, że nasz rodzimy rynek komiksowy będzie tak szybko się rozwijał. Jeszcze kilka lat temu wydawnictwa mobilizowały swoje siły dwa razy w roku, na wiosnę - z okazji WSK i w październiku, kiedy zbliżał się Festiwal w Łodzi. Między tymi wydarzeniami liczba komiksowych premier była dość oszczędna. Teraz te czasy mamy już za sobą, bo praktycznie co miesiąc ukazują się wartościowe pozycje i szybko nadrabiamy zaległości.
Ale ma to również swoją drugą stronę - w dziale "Komiks", który prowadzę na łamach "Przekroju" nie jestem w stanie opisać wszystkiego, co ważne w obrazkowym światku.

Dlatego powstał "Przekrój pod chmurką", który w założeniu ma być przedłużeniem "papierowego" działu komiksowego. Poza recenzjami krajowych i zagranicznych nowości znajdą się w nim wywiady z autorami, newsy, relacje z imprez i mam nadzieje, że jeszcze kilka innych niespodzianek.

Gorąco zaprszam do lektury

ps. wiosenną winietę bloga zaprojektowała Ada Buchholc