20.4.08

Śledziowa ochota na misia



Dzisiejszy wpis będzie trochę w pudelkowym klimacie, a do tego dotyczy Śledzia i niejakiego misia Wojtka, zatem jedną nogą jesteśmy w zoo. Ale od początku. W piątek 18 kwietnia w ramach poznańskiego poplitu odbyło się spotkanie ze Śledziem i Jackiem Frąsiem. Prowadzący, Michał Słomka z fundacji Centrala namawiał autorów do wynurzeń na temat realizmu i polskich realiów w rodzimych komiksach, a szczególnie w ich własnych. Panowie zgodnie stwierdzili, że nie interesuje ich tworzenie opowieści pod żaden zadany lub poczytny temat, a preferują przelewanie na papier tego, co ich w sercach uwiera. Przy okazji dostało się polskim komiksom historycznym, a Śledziu zapowiedział, że jedyny temat historyczny jaki go interesuje to komiks o włochatym żołnierzu - misiu Wojtku. To nie blef. Rzeczywiście, pod Monte Cassino w polskich oddziałach służył prawdziwy niedźwiedź, którego nasze oddziały przywiozły ze sobą z Bliskiego Wschodu. Jak wieść niesie, miś z własnej woli nosił amunicję, lubił wypić piwo i spać w namiocie. Do tego miał własną książeczkę wojskową i był oficjalnym członkiem oddziałów. O ile historyczne fascynacje Śledzia będą dość trwałe, być może kiedyś komiks o misiu Wojtku powstanie. Książki już zostały napisane. Chociażby "Wojtek spod Monte Cassino" Wiesława Lasockiego. W końcu miś Wojtek został uznany za bohatera wojennego. Niezależnie od tego, czy Śledziu zrobi komiks o Wojtku czy też nie, trzeba przyznać, że jego biografia jest świetnym materiałem na barwną postać popkultury. Powinien być o wiele bardziej sławny niż jakiś tam Knut z Berlina.
Przy okazji poplitowego spotkania nie obyło się bez tradycyjnego narzekania na to, że nikt w Polsce nie kocha komiksu i komiksiarzy. Fani historii obrazkowych to chyba najbardziej niekochana grupa w Polsce. I chociaż komiks w Polsce rozwija się dość szybko, ciągle słyszy się te same jęki, jakby od 2000 roku nic się nie zmieniło. Wprawdzie ten fragment polskiej populacji, która w ogóle kulturą się interesuje, może nie darzy historii obrazkowych namiętnym uczuciem Francuzów czy Belgów, ale przejawy adoracji zdarzają się częściej i są o wiele bardziej intensywne niż tę parę lat temu.


foty: na dole mało znany Miś Wojtek, u góry bardziej znany rysownik Śledziu

11.4.08

Jak reklamować komiks


Nawet na polskim rynku reklamowym wykorzystanie komiksowej formy w komunikacji nie jest rzeczą rzadką. Ale rzadko zdarza się, żeby ktoś u nas reklamował komiks. A w Italii już to robią. Muzeum komiksu w Lucca ( Museo Nazionale del Fumetto) zafundowało sobie profesjonalną kampanię reklamową.

Z drugim zdaniem hasła "Comics are art. Just funnier" niekoniecznie musimy się zgadzać, ale trzeba przyznać, że agencja reklamowa JWT Milan świetnie poradziła sobie z tematem.



9.4.08

Nieprzystosowany



Tak to bywa z zaplanowanymi wyjściami do kina. Miałem iść na zupełnie „normalny” film, a znowu pociągnęło wilka do lasu, więc koniec końców trafiłem na film „komiksowy”. I to nie byle jaki, bo na animację „De Profundis” stworzoną przez Miguelanxo Prado, znanego i cenionego twórcę z Hiszpanii. Znanego raczej w Zachodniej Europie niż u nas, bo jak dotąd żaden polski edytor nie pokusił się o wydanie jego albumów. Mogliśmy jednak podziwiać umiejętności Prado w zbiorze „Sandman: Noce Nieskończone”. A że miłośników „Sandmana” wśród komiksiarzy mamy dużo, pozwolę sobie na ten przypis. „De Profundis” w warstwie graficznej jest do bólu komiksowy. Piękne, malarskie kadry, soczyste kolory, doskonała, mięsista i gęsta kreska. Ale sam sposób realizacji filmu odbiega znacznie od tego, do czego są przyzwyczajeni miłośnicy współczesnej animacji.

Nie ma tu szybkiej, dynamicznej, akcji czy fajerwerków technicznych. Jeśli przez ostatnie pół roku oglądało się rozkrzyczane japońskie kreskówki, to w trakcie seansu „De Profundis” można dostać nerwicy, wręcz szału, że klatki przesuwają się tak wolno, wręcz ślamazarnie. I mnie też to się udzieliło, a parę osób z pierwszych rzędów po prostu nie wytrzymało „tempa” i wyszło. Prado proponuje bowiem coś zupełnie innego – kontemplację, smakowanie fantastycznych, podmorskich krajobrazów i przestrzeni. Wszystko to w poetyckiej, a nadto bardzo melancholijnej opowieści o rysowniku, który chciał zostać rybakiem. Niebagatelną rolę odgrywa tu doskonała, nastrojowa muzyka symfoniczna, bez której „De Profundis” byłby jak Chuck Norris bez wąsów i kapelusza.

Tylko po obejrzeniu „De Profundis” (nie skapitulowałem, zostałem do końca) ciśnie się na usta jedna, dość smutna refleksja. Jesteśmy paskudnie sformatowanymi widzami, przyzwyczajonymi do jednego stylu odbioru: z szybkim tempem, ściśle określonymi zasadami percepcji, technicznymi bajerami itd. W bardzo zabawnym dokumencie o macedońskich cyganach „Księga rekordów Szutki” (Szutka to cygańskie miasto) jeden z lokalnych „gwiazdorów” muzyki chwali się, że ma najlepsze klipy, bo zawierają najwięcej efektów i w każdej sekundzie coś się dzieje. Miejmy nadzieję, że chodząc do kina nie zaczniemy oczekiwać właśnie czegoś podobnego. O ile już tego nie robimy, a po spotkaniu z takim Prado właśnie wyłazi to na wierzch.
Ale zaprawdę, przy sposobie opowiadania historii jaki prezentuje „De Profundis”, nawet oszczędne „Persepolis” toczy się niczym wyścigi formuły jeden. Warto to zobaczyć i zmierzyć się z Prado.


Tutaj trailer filmu



3.4.08

Prawie jak komiks: zapałki z PRL


Niejaka (niejaki?) Maraid zebrała na flickr wspaniałą kolekcję etykietek PRLowskich zapałek.
Jeśli tęsknicie za wypłowiałymi kolorami z pierwszych wydań "Tytusa", hasłami zapadającymi
w pamięć o niebo lepiej niż slogany producenta Waszego ulubionego proszku, koniecznie musicie to zobaczyć


Może jakiś autor spróbuje zrobić komiks o PRL właśnie w takiej stylistyce? Kto wie?

ps. etykietki o ruchu drogowym i hodowli maku zdecydowanie rządzą.

2.4.08

Obrazki o Holokauście w gimnazjach


Wokół komiksu „Poszukiwanie”, wydanego przez Fundację Anny Frank zrobił się już spory szum.
Oczywiście nie ze względu na sam fakt publikacji polskiej edycji, ale dlatego, że w wybranych polskich gimnazjach trwa właśnie program pilotażowy, który pokaże, czy „Poszukiwanie” może stać dobrym materiałem dydaktycznym o Holokauście. Sięgnąłem po ten album i dołączone do niego materiały dopiero teraz, aby trochę zdystansować się do medialnych newsów.

Prawdę mówiąc z „Poszukiwaniem” problem jest dość złożony. Każdy, kto miał do do czynienia w ostatnich latach z systemem edukacji w Polsce, (jako nauczyciel, praktykant czy uczeń) wie dobrze, że jego ewolucja postępuje w żółwim tempie, a lekcje polskiego i historii nadal są zdominowane przez podręcznik oraz tradycyjną lekturę. Teoretycznie w programie funkcjonuje coś takiego jak prezentowanie wiedzy humanistycznej poprzez różne teksty kultury, jednak w praktyce i tak kończy się na książce. Na film czy – broń Boże – komiks nie ma tam miejsca. O ile film jeszcze gdzieś się czasem pojawi – komiks jako tekst kultury nie istnieje. A już komiks o Holokauście byłby chyba bluźnierstwem. Widać to dobrze po pierwszych reakcjach nastolatków na „Poszukiwanie”, która przytaczała zarówno „Wyborcza” jak i „TVN”. Widok gimnazjalistów kręcących głowami, że komiks to nie jest dobra forma do prezentowania tak poważnych rzeczy wydał mi się niemal kuriozalny.

Czy to nie dziwne, że Międzynarodowe Centrum Edukacji o Auschwitz i Holokauście, które firmuje „Poszukiwanie”jest przychylnie nastawione do komiksu, a dzieciaki nie? Tyle, że uczniowie zapewne nie znają ani „Maus” „Achtung Zelig” czy „Josela”, które o Zagładzie opowiadają w doskonały sposób. W tym momencie pojawia się pytanie, czy rzeczywiście gimnazjaliści tak myślą, czy w obecności kamery wypadało tak myśleć. Jeśli to pierwsze, wtedy naprawdę przykro się robi, że ich sposób recepcji kultury jest tak schematyczny . Dlatego wprowadzenie „Poszukiwania” na listę materiałów dydaktycznych byłoby dobrym pomysłem. Raz, że może trochę skruszy betonowy sposób myślenia o historiach obrazkowych, a po drugie – to dość dobry album. Scenariusz został napisany naprawdę doskonale. Na 60 stronach autorzy w płynny, dynamiczny sposób potrafili pogodzić rodzinną historię z dużą porcją wiedzy i nie wyszedł z tego bryk w obrazkach, ale przejmująca opowieść. Piszę jednak „dość”, bo forma graficzna komiksu niszczy pracę scenarzystów. Przez tyle lat dziesiątki twórców głowiło się, jaki język i forma są odpowiednie do narracji o Zagładzie, a rysownik „Poszukiwania” żył chyba w błogiej nieświadomości tych artystycznych dylematów.

Kreska Erica Heuvela to taki klasyczny Tintin, neutralna, lekka, bez wyrazu. Co dziwne, komiks został starannie wyczyszczony z drastycznych scen, a obrazy przemocy są nad wyraz estetyczne. Tak samo jak wizja Auschwitz, gdzie nie ma krwi, błota i brudu, a „ładne” pasiaki. Mam wrażenie, że zostało to zrobione dlatego, żeby przekazać uczniom określoną wiedzę, a zarazem nie szokować ich makabrą drugiej wojny. Tylko, że o wojnie nie da się wiarygodnie bez tej makabry opowiadać, a szok jest jak najbardziej wskazany – bo przekornie również pełni funkcję edukacyjną. Brutalniejsze sceny niż w „Poszukiwaniu” każdy nastolatek może obejrzeć w telewizji, więc w gruncie rzeczy bardziej naturalistyczna wersja komiksu raczej by mu nie zaszkodziła. Dlatego „Poszukiwanie” w takiej formie graficznej nadaje się raczej do ostatnich klas podstawówek.

Niemniej, inicjatywa wprowadzenia komiksu o Holokauście do szkół jest cenna. Szkoda, że przy tej okazji nie zaprezentowano kilka tytułów, aby nauczyciele i uczniowie mogli po prostu wybrać. Najlepszym komiksem edukacyjnym byłby w tym wypadku „Maus”, który nie dość, że w dramatyczny i oryginalny sposób relacjonuje tragedię Żydów, to jednocześnie jest wybitną literaturą obrazkową. Być może kiedyś jeszcze pojawi się w szkołach, a tymczasem kibicuję „Poszukiwaniu”, bo choć nie jest to album bez wad, to może przyczyni się do odnalezienia w polskich szkołach bardziej otwartej postawy na inne niż klasyczne sposoby edukacji.