29.6.11

Jak BFK to w Gdańsku, jak mieszkać to tylko w Gdyni


 Niespodziewany hicior BFK

Na BFK przyjechałem po konkret: odpocząć nad morzem  i zrobić wywiad z RongRong Luo.

Jedno i drugie się udało. Poza tym odpowiedziałem sobie na pytanie z dzieciństwa/ wczesnego nastolatkowania pt. „Czy Simon Bisley fizycznie przypomina Lobo”? Odpowiedź brzmi: tak. W dodatku chwilami zachowuje się jak Lobo. Olga Wróbel, która robiła za tłumacza w czasie konferencji prasowej musiała wykazać się anielską cierpliwością, bo twórca był nieznośny (aczkolwiek bardzo dowcipny), wchodził w słowo, nie pozwalał przetłumaczyć fragmentów wypowiedzi. Na konferencji padały pytania głównie o tajniki warsztatu i  metal. Bisley to artysta błyskotliwy i ma naturę showmana. Zatem źle być nie mogło. Chwilę później kolejka po autografy Bisleya była imponująca, bardziej niż jego „Biblia”. 

Powiedzmy wprost: Bisley w roli rysownika komiksowego spełnia się doskonale, w roli ilustratora – już niekoniecznie, chyba, że ktoś lubi ten kiczowaty styl i klimat (mam na myśli szczególnie kolorowe ilustracje), powszechnie panujący na okładkach książek fantasy, tę nieznośną estetykę odpicowanej „ładności” z odpowiednią ekspozycją mięśni i teatralnym pozowaniem. O wiele bardziej interesujące były „Czerwone króliki” RongRong Luo – prosta, alegoryczna, ale efektowna książka obrazkowa, robiąca wrażenie mocną kolorystyką. Nie mówiąc już o papierowej edycji „La Masakry” (www.lamasakra.blogspot.com), która jest ekstremalnie odpałowym, chorym zeszytem  i chyba może nosić tytuł najbardziej hardkorowego polskiego komiksu XXI wieku. Jestem ciekaw, czy ktoś jest w stanie to przebić. Gdybym chciał zrobić akcję a’la Banksy, z niektórych polskich komiksów historycznych wyrywałbym rozkładówki i wklejał do nich strony z „La Masakry”.

BFK miało, tak jak w zeszłym roku, pozytywną, kameralną, leniwą atmosferę. Przy okazji wizyty w Trójmieście po raz drugi zakochałem się w Gdyni. Zadbane śródmieście, szerokie ulice, przestrzeń, morska bryza i plaża. Mógłbym się przeprowadzić już dziś. Wiadomo, z punktu widzenia przyjezdnego letnika wszystko wygląda idealnie, ale ciężko mi się wracało stamtąd do szarego i spiętego Poznania.

14.6.11

Ligatura i dziennikarstwo komiksowe

Dwumiesięczny stan hibernacji na tym blogu spowodowany był akcją Komiks Bękartem Kultury.W tym tygodniu postaramy się zebrać wszystkie podpisy nadsyłane z różnych miast i popchnąć sprawę do przodu, bo jak na razie dostaliśmy kilka (już jakiś czas temu) okrągłych, PR-owych zdań z EKK, które niczego nie wyjaśniają. Co będzie dalej? Zobaczymy.

Minął tydzień od Ligatury, a poza fotorelacją na Gildii Komiksu żaden serwis komiksowy nie pokusił się o relację z imprezy, tekst publicystyczny lub nawet komentarz. W tym czasie na każdym z serwisów dostaliśmy zapowiedzi kolejnych filmów z superbohaterami, info o warszawskiej syrence z tarczą Supermana czy konkursie Pentela i kilku innych materiałach prasowych nadesłanych do redakcji. Serwisy komiksowe, podobnie jak rynek komiksowy w Polsce przeżywają kryzys. Ale o tym już było ostatnio na blogu Śledzia.

Założyłem sobie, że skoro w ramach Ligatury zostałem zaproszony przez Centralę do zasiadania w jury konkursu ABECEDEX, przeglądu Story Art. Review i panelu dyskusyjnego „Co z tym komiksem” nie napiszę relacji – bo byłoby to słabe i skrajnie nieobiektywne.Ale skoro koledzy dziennikarze komiksowi do tej pory tego nie zrobili, pozwolę sobie na uszczypliwy ligaturowy komentarz.

Ligatura była imprezą komiksową zupełnie kameralną. Bardzo mała publika, ale sporo osób z zagranicy.  Pewnie każdy znajdzie sobie jakieś wytłumaczenie, dlaczego tak się stało. Być może statystyczny fan komiksu przyzwyczajony jest do imprezy nastawionej na kupno komiksów i zgarnięcie autografów, a Ligatura miała charakter raczej wystawienniczy, choć każdej wystawie towarzyszył wernisaż i z każdym autorem dało się pogadać. Do tego w poznańskim Empiku sprzedawano komiksy i artbooki z Francji, Rosji, Czech, Holandii – rzeczy niedostępne w żadnym rodzimym sklepie komiksowym. Być może statystyczny fan komiksu nie ma ochoty oglądać prac Sieńczyka, awangardowych komiksów czy totalnych odpałów (genialnych!) francuskiej grupy Le Denier Cri. Być może statystyczny fan komiksu (i jest to zupełnie zrozumiałe) nie ma kasy na 3 imprezy komiksowe w tak krótkim czasie. Woli jechać na Komiksową Warszawę lub odkłada na BFK, bo chce zobaczyć Bisley’a. I to też nie powinno nikogo dziwić

Ale zupełnie nie rozumiem tego, że na Ligaturze nie pojawili się dziennikarze i redaktorzy polskich serwisów komiksowych, które mielą te same newsy na okrągło i właściwie nie mają o czym pisać. Poza Jackiem Gdańcem i Jackiem Jastrzębskim nie widziałem (poprawcie mnie, jeśli się mylę) nikogo. A szkoda, bo dla osób zajmujących się komiksem Ligatura była świetną okazją do odkrycia zupełnie nowych obszarów komiksu i zrobienia wielu wywiadów. Choćby z Aleksandrem Zografem czy Paulem Gravettem. Czy naprawdę nikogo w naszym komiksowie nie interesuje rozmowa z Davidem Schilterem, który w małej Łotwie założył magazyn "kuš!" posiadający ogólnoeuropejski charakter? Może ktoś w Polsce skorzystałby z jego doświadczenia? Czy rozmowa z Bartkiem Jelonkiem, Polakiem zajmującym się sprzedażą praw międzynarodowych w DC Comics to nie jest temat dla serwisów komiksowych? Jeśli nie dla nich, to dla kogo?

Właściwie powinienem się z tego wszystkiego cieszyć .Dzięki temu, że komiksowi dziennikarze nie przyjechali na Ligaturę, miałem komfortowe warunki pracy. Zrobiłem dwa długie wywiady i starczyło jeszcze czasu na sesje zdjęciowe.

Ale zupełnie się nie cieszę.