Nadrabianie zaległości na polskim rynku komiksowym trwa. Niedawno mieliśmy nowego Eisnera, w końcu pojawili się De Crecy i Igort, a teraz doczekaliśmy się Yoshihiro Tatsumi.
A Tatsumi w świecie japońskiego komiksu to nie byle kto. Jego wartości nie należy jednak mierzyć sprzedanymi albumami, ale wkładem w rozwój współczesnej mangi. Porównuje się go często do Willa Eisnera. Całkiem słusznie, ponieważ Tatsumi w 1957 wymyślił pojęcie „gekiga” (dramatyczne obrazy), które miało spełnić rolę zbliżoną do „graphic novel”. Początkowo „gekiga” służyło twórcy do określenia własnych prac, ale z czasem znaczenie wyrazu rozszerzyło się na inne alternatywne mangi. Dość charakterystyczną cechą „gekiga” jest spokojny, bardziej realistyczny styl, pozbawiony wielkich oczu, rozbuchanego kadrowania czy tzw. „speed lines”. Widać to wyraźnie nie tylko u Tatsumi, ale też u takich twórców jak Kazuichi Hanawa, Jiro Taniguchi. W przypadku samego Tatsumi określenie „dramatyczne obrazy” wydaje się bardzo trafne i idealnie oddaje jego stosunek do sposobu przedstawiania świata. O ile Eisner ukazując swoich bohaterów w tragicznych sytuacjach, ma dla nich sporo życzliwości i ciepła, Japoński artysta jest o wiele bardziej sceptyczny w swoich poglądach na ludzką naturę, a w jego mniemaniu homo sapiens są bezwzględni, mściwi i nieobliczalni. „Kobiety” to właśnie taki naturalizm bez jakiegokolwiek cienia nadziei. Album składa się z 6 opowiadań przedstawiających różne losy przedstawicielek płci pięknej w kryzysowych sytuacjach. Jedna po stracie ukochanego decyduje się na życie prostytutki, inna wykańcza swojego niepełnosprawnego męża, a kolejna desperatka wiąże się z bezczelnym i pozbawionym uczuć biznesmenem. Tatsumi w szorstki i bezpośredni sposób ilustruje życie wielkomiejskiej Japonii w czasie recesji gospodarczej. Życie, w którym miłość, współczucie i wewnętrzny spokój straciły na wartości, a ci którzy jeszcze w nie wierzą, marnie kończą. Mocny i bezpretensjonalny album - zarówno graficznie, jak i fabularnie.
Yoshihiro Tatsumi, Kobiety, Kultura Gniewu. Warszawa 2008.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz